środa, 3 grudnia 2014

Postanowienie noworoczne! Bo kto powiedział, że składać je można tylko w Nowy rok?;D

Witam po małej przerwie i mam dla Was dużo interesujących wieści. Co prawda nie wszystkie są miłe i przyjemne, ale cieszę się,  ponieważ dzięki temu wyjazdowi wiele się nauczyłam i dużo dobrych dusz zarówno otworzyło mi oczy na różne rzeczy jak i zmotywowało do walki o istotne dla mnie sprawy. A co lepsze, mój czas w Warszawie jeszcze się nie skończył. Aż boję się pomyśleć co jeszcze miłego może mnie spotkać. Już i tak zrobili mi niezłe pranie mózgu. Ciekawa tylko jestem czy mama nie odeśle mnie z reklamacją jak już mnie zobaczy za półtora tygodnia. Fajnie by było, wtedy dłużej tutaj pobędę w dodatku na ich koszt. Co sądzicie, dobry pomysł? Ciekawe czy Pani Marysia (szefowa) zaakceptuje warunki reklamacji. Choć szefowa szefową, boję się o zdrowie psychiczne mojego rehabilitanta.
I tutaj zaczynam swą niezwykłą opowieść... Masz teraz czas wziąć do ręki kubek herbaty i jakieś dobre ciacho, wziąć laptopa na kolana i w spokoju oddać się tej wspaniałej lekturze...
Dawno, dawno temu bo aż 10 listopada, kiedy wszyscy pędzili do Warszawy na Marsz Niepodległości, ja tak samo jak głupia ciągnięta magnesem do stolicy wyruszyłam! Tylko coś się spieprzyło, bo wylądowałam trochę za daleko.
Marki. Cóż, pewnie nazwa pochodzi od jakiś dwóch kolesi o imieniu Marek co się spotkali w pociągu, bo jedyna rzecz poza rozkopanymi ulicami to stara lokomotywa stojąca na środku mojej drogi na przystanek. Zawsze jak pędzę na mojej maszynie spóźniona na autobus to boję się, że o nią zahaczę, w dodatku prowadzi moją furę dwóch dziwacznych ludzi, nie wiem który głupszy od drugiego, ale na pocieszenie mają niezłego futrzaka. Nie nazwę go psem, ponieważ daleko mu do zwykłego Burka. Bartek (mój okropny fizjoterapeuta, ale nie mówcie mu tego, bo ja cały czas mu wmawiam że go uwielbiam, ale to wiecie.. taki chwyt marketingowy. Inaczej by się nie starał ;) ) nazwał go koniem, ale bliżej mu do niedźwiedzia niż istoty kopytnej. Wmawiają mi, że to Malamut, ale sądzę że uprowadzili z lasu jakiegoś wyrośniętego wilka, ale nie chcą się przyznać, bo będą mieli problemy z prawem, a i tak cały czas sądzę że uciekli z domu bez klamek. Klaudia nawet ma piżamę z za długimi rękawami, ale mówi, że to pamiątka po wakacjach w ekskluzywnym hotelu.




Do rzeczy!

Poza tym, że biegam i podbijam stolicę, to codziennie ciężko pracuję, a tutaj to już nie przelewki. Bartek choć łagodnie wygląda to jednak potrafi wycisnąć ze mnie siódme poty. Trochę mu posłodzę (w razie jakby jednak zerknął na bloga), bo mu się oczywiście należy. Jego delikatne acz silne i stanowcze dłonie idealnie i bezboleśnie potrafią nałożyć mi łuski na ręce. Skubany odkrył sposób na moją spastykę, tak mnie zagaduje, że ja nawet nie zauważę a tu hyc! łuska na ręce i zamiast leniuchować dalej leżąc na kozetce zrzuca mnie na materac i do roboty! Wygibasy na wałku, przysiady przy drabince, stanie, czy praca nad moim brzuchem (którego jak wszyscy mi powtarzają "Nie masz") w siadzie na kozetce to te przyjemniejsze części naszej zabawy, gorzej gdy słyszę "pchaj", "ciągnij", "puść", to już wiem że znów będzie mi zrywał moje napięte mięśnie uważając, że je tylko rozciąga.
Gdy mijają dwie i pół godziny wrzucają mnie z powrotem na moja kanapę z kółkami, bo wózkiem inwalidzkim tego pojazdu nie nazwę. Co prawda od początku jak na niego wsiadłam czułam, że coś jest z nim nie tak. W końcu siedzisko jest tak szerokie, że razem z siostra się w nim mieszczę, a co gorsza nogami nie sięgam do podnóżków przez co non stop zjeżdżam, co wcale nie jest przyjemne dla mnie, ani osób mnie podciągających co 5 minut. Dopiero tutaj ludzie uświadomili mi, że ktoś delikatnie mówiąc, oszukał mnie i sprzedał niezły bubel, ale przede wszystkim zwrócili uwagę na to, że obecna bryka przede wszystkim pogarsza mój stan zdrowia. Nie będę wdawała się w szczegóły, zostawię to dla ucha sprzedawcy, ale ciekawie ze mną nie jest po tym półtora roku. Nie podejrzewałabym, że tak koszmarne dopasowanie wózka może nawet skutkować tak tragicznie dla mojego zdrowia. Brak słów, a na pewno brak tych kulturalnych.
Nie ma co się skupiać na przykrościach, istotne jest to że się zakochałam!!! A obiektem moich westchnień jest zajebiście sprawny, zwrotny i sportowy GTM. Czy ktokolwiek by pomyślał, że ja mogę przesiąść się do wózka aktywnego? Jak widać - tak. A nawet i osoby w gorszym ode mnie stanie funkcjonalnym bez problemu radzą sobie z tym czterokołowym cudem. W moim sercu jak i głowie obecny jest tylko GTM! Nie spocznę puki go nie dorwę, a niestety nie będzie to łatwa batalia.



Zdradzę Wam tajemnicę. Nauczyłam się tutaj mocno walczyć o siebie i swoje dobro. Jestem dumna z tego, że uchodzę za dobrą, życzliwą i kochaną osóbkę i nie zamierzam tego zmieniać, ale jak to ktoś mądry powiedział, człowiek jest istotą dynamiczną i wciąż się zmienia oraz co lepsze doskonali i rozwija. Dlatego wciąż będę kochana, ale pewna siebie, zdeterminowana i walcząca również. Takie moje postanowienie noworoczne, kij z tym, że sylwester za miesiąc. Tu i teraz mówię sobie, że będę jak lwica walczyć o swoje zdrowie, szczęście i przyszłość normalną, taką w definicji człowieka na wózku.

3 komentarze:

Unknown pisze...

Ewela, bardzo się cieszę, że tak Ci się tam podoba, ale wracaj juz! :D masz cudownego bloga, przeczytałam wszystkie notki :* i zgadzam się z wszystkim co napisałaś na końcu- jesteś miłą, kochaną i pocieszną osóbką i chyba dlatego tak tęsknię za naszymi pogaduchami! Wracaj wstręciuchu! :D

Anonimowy pisze...

Ewela strasznie się cieszę, że jesteś w tej Warszawie :)
Buziaki Kochana :* trzymaj się :*
Kawa :)

Anonimowy pisze...

Ewelka, życzę Tobie z całego serca, spełnienia tego, o czym marzysz!!! Jestem pełna podziwu dla Ciebie. Jestes cudowna, oby tak dalej! Pozdrawiam, Andżelika S.